Nowości

Sposób na zwiększenie konkurencyjności własnego biznesu

I co ma z tym wspólnego warszawskie metro? :)

Na początek zamiast wstępu, małe case study związane z drugą linią warszawskiego metra.

Nie będę ukrywał, że generalnie bardzo mi się ona podoba: jest nowoczesna, czysta, a zjazd schodami ruchomymi na stacji Centrum Nauki Kopernik robi naprawdę duże wrażenie. Za pierwszym razem czułem się jakbym był w Star Treku i jechał właśnie zaokrętować się na Enterprise :)

Jednakże projektanci drugiej linii nie ustrzegli się niestety kilku wpadek, które przy takiej inwestycji nie powinny się zdarzyć. W szczególności można do nich zaliczyć następujące niedociągnięcia:

  • bardzo małą odległość między słupami podporowymi a krawędzią peronu, co ma duże znaczenie w szczególności w przypadku stacji Świętokrzyska, gdzie tłum wychodzący z I linii metra musi się „przecisnąć” w naprawdę wąskim odcinkiem, by dostać się do wolnej przestrzeni przy schodach ruchomych w centralnej części stacji; ryzyko wypadku (czyt. wpadnięcia pod pociąg) jest tutaj całkiem duże,
Autor: Szymon Ferfecki

Autor: Szymon Ferfecki

  • wolno działające bramki, wpuszczające i wypuszczające pasażerów na stacje; czy z biletem czy bez działają one z dużym opóźnieniem i bardzo utrudniają sprawny przepływ pasażerów,
  • zresztą bramki sprawiają wrażenie niezbyt bezpiecznych dla wchodzących i wychodzących; szklane tafle najeżdżają gwałtownie na siebie i mogą moim zdaniem nawet zmiażdżyć kość w przypadku, gdyby nagle „uznały”, że muszą się z jakiegoś powodu zamknąć; co by nie być gołosłownym – raz przy szybkim wychodzeniu z metra zostałem przycięty przez taką bramkę, na szczęście dla mnie niezbyt boleśnie (to znaczy siniak zniknął mi z przedramienia po kilku dniach),
  • fatalne oznakowanie w korytarzach przejść podziemnych prowadzących na perony – na początku gubiłem się za każdym razem; co z tego, iż napisy są estetyczne i podane w nowoczesnej formie graficznej, ale nie spełniają one swojej roli (dużo łatwiej jest się odnaleźć na stacjach pierwszej linii),
  • bardzo źle zaprojektowany łącznik między I i II linią metra; jest zbyt ciasny na godziny szczytu, a umieszczenie w górnej jego części trzech „nitek” schodów ruchomych (jedne w dół i dwie w górę) oraz brak możliwości ich ominięcia zupełnie „rozwala” przesiadki z pierwszej linii metra na drugą (często tłum czeka w długiej kolejce na schody jadące w dół, gdy najczęściej te do góry świecą pustkami); gdy zostaną uruchomione kolejne stacje drugiej linii metra, a tym sam ilość przesiadających osób wzrośnie, jestem przekonany, że w godzinach szczytu na tym łączniku będzie dochodzić do iście dantejskich scen,
  • metro jest całkiem nowe i na razie niezbyt obłożone, ale niedziałające schody ruchome oraz psujące się często bramki do metra są na porządku dziennym; jeżeli teraz tak regularnie zdarzają się awarie, to co będzie za jakiś rok lub dwa?

Główne pytanie jakie powstało w mojej głowie w związku z powyższym case dotyczy tego, dlaczego projektanci tej w sumie udanej inwestycji nie wyciągnęli wniosków z I linii oraz po prostu trochę nie pojeździli po świecie (lub przynajmniej Europie), by popodglądać funkcjonujące tam od lat rozwiązania. Albo chociaż nie przygotowali jakiegoś wstępnego projektu i nie zrobili wiarygodnego testu na grupie fokusowej. Żeby przywołać ostatnie moje doświadczenia z Japonii – tam bramki otwierają się w trybie błyskawicznym, a na „ryzykownych” stacjach z dużą ilością przesiadających się pasażerów tor jest odgrodzony peronu w specjalny sposób (drzwi do pociągu otwierają się wyłącznie po tym jak już zatrzyma się on na stacji). Można? Można! (przykład takiego rozwiązania poniżej)

Aby nie było, że czepiam się wyłącznie warszawskiego metra… Kiedyś został nakręcony film, który jest na pewno znany większości z Was. Jego tytuł to… „Quo vadis”. Powstał on kilka miesięcy po słynnym na owe czasy „Gladiatorze” Ridleya Scotta. Przed premierą tej polskiej „superprodukcji” miałem przyjemność obejrzeć wywiad z jego reżyserem – Jerzym Kawalerowiczem. Dziennikarz, który z nim rozmawiał zadał mu pytanie, czy widział może dzieło Ridleya Scotta, gdyż w sumie traktuje ono o podobnych czasach i czy się on może nim inspirował podczas kręcenia swojego filmu. Kawalerowicz odpowiedział wprost, że nie widział „Gladiatora” i nie zamierza. Z mojej strony powiem tyle, że „Quo vadis” ma 5 gwiazdek na FilmWebie (moim zdaniem i tak za dużo), a „Gladiator” osiem.

Kolejny przykład tym razem z biznesowego podwórka. Uczestniczyłem kiedyś w projekcie pewnego nowego systemu informatycznego, który miał zastąpić ten istniejący. Developer-programista (outsourcer) przygotował pewien ekran dla użytkownika, który moim zdaniem nie spełniał wymogów dotyczących wygody korzystania z aplikacji przez tzw. końcowych „userów”. Prawdę mówiąc, ten w obecnie używanym systemie był dużo bardziej wygodny. Na moje pytanie, czy przygotowując obecne rozwiązanie widział chociaż raz, jak wygląda to zastępowane, odpowiedział, że nie i oczywiście nie ma takiego zamiaru. Dla niego miały znaczenie wyłącznie wystawione „web service’y” i był przekonany (nie mając żadnego punktu odniesienia), że jego koncepcja jest bez zarzutu. Oczywiście z takim podejściem ze strony programisty projekt opóźnił się kilka miesięcy.

Powyższe przykłady wskazują, że często nawet w kluczowych i dużych projektach nie poświęca się wystarczająco dużo czasu (lub w ogóle się go nie poświęca) na zweryfikowanie przygotowywanych rozwiązań z szeroko rozumianym „rynkiem”. Wynika to często m.in. z dużej presji na ukończenie projektu w terminie (a niestety takie podejście do tematu często często odnosi oczywiście odwrotny skutek – czyli projekt trwa dłużej niż jest to zakładane), czy po prostu obaw osób zaangażowanych w projekt, że ich „doskonała” wizja może nie okazać się aż tak dobra, jak do tej pory myśleli.

Oczywiście nie jest zawsze tak, iż nikt nie przeprowadza porównań z konkurencją, że nie stosuje się do benchmarkingów, ale mam wrażenie, że to wszystko często jest robione wyłącznie dlatego, iż tak wypada, a same analizy porównawcze i tzw. „uczenie się od konkurencji” traktowane jest po łebkach (bo ktoś z góry kazał, żeby takie porównanie znalazło się w prezentacji np. z propozycją nowej oferty produktowej). Często też kupowane są raporty porównujące pewne aspekty biznesu od firm zewnętrznych, które może i dają ogólne pojęcie na temat różnic między badaną firmą a tzw. rynkiem, jednak nie odpowiadają najczęściej na pytania dotyczące ich rzeczywistych przyczyn. Na podobnym poziomie działa „tajemniczy klient” (mystery shopping), gdzie „przypadkowe” osoby z zewnątrz organizacji, odwiedzają punkty sprzedaży danej firmy i, działając zgodnie ze scenariuszem, badają jakość obsługi. Niby wszystko ok, ale schematyzm tych działań oraz brak szczegółowej wiedzy o procesach w weryfikowanej instytucji bardzo ogranicza wnioski wyciągane z takiego badania.

Problem związany z przydatnością zlecanych badań nie jest nowy, bo przecież nawet w baśniach królowie, mający przecież mnóstwo doradców i „analityków”, wymykali się co jakiś czas w przebraniu żebraków, by zobaczyć na własne oczy, co tak naprawdę myśli zwykły lud. Raportowanie oparte na ludziach, którym po prostu płacono by „coś” „zbadali” (celowo umieściłem te dwa wyrazy w osobnych cudzysłowach, gdyż zarówno przedmiot badania i sama czynność są w tym przypadku traktowane pro forma) nie zawsze działała. Dlatego władca musiał często sam wdziewać „kalosze” zwykłego obywatela i incognito ruszać w miasto.

Jaka jest zatem konkluzja? Co zrobić by wygrać?

  1. Po pierwsze, przed przygotowaniem nowego rozwiązania, usługi lub produktu warto naprawdę dokładnie zbadać rynek i sprawdzić, jak inni zrobili te same lub podobne rzeczy. Nie chcemy przecież popełniać tych samych błędów, które najprawdopodobniej pojawiły się u konkurencji i z czasem zostały wyeliminowane. Często zresztą obserwując działające na rynku rozwiązanie możemy nawet nie być świadomi, że jego obecna postać jest wynikiem dużej ilości poprawek i udoskonaleń. I tu pojawia się ważne pytanie: po co samemu przechodzić ten sam proces, jak zrobili to zna nas inni? :)
  2. Poza tym, jeżeli oferujemy te same produkty co konkurencja lub prowadzimy podobną działalność, sugeruję, aby co jakiś czas robić szczegółowe badania oferowanych przez nas rozwiązań vs. podobne rozwiązania dostępne na rynku. Żyjemy w czasach kiedy drobne różnice naprawdę często decydują o sukcesie lub porażce w biznesie. Takie badanie konkurencji powinno polegać na weryfikacji przede wszystkim 2 aspektów:
    • Co dokładnie jest robione w naszej firmie, a konkurencja tego nie robi – i dlaczego?
    • Co dokładnie robi konkurencja, a nasza firma tego nie robi – i dlaczego?

I taka uwaga: weryfikacji rozwiązania istniejącego na rynku bądź porównania z konkurencją powinien dokonać pracownik z wewnątrz organizacji, znający dobrze uwarunkowania własnej firmy/produktów, gdyż tylko wtedy będzie mógł się on w sposób efektywny odnieść do przedmiotu badania. Osoba z zewnątrz, która nie zna dobrze żadnego rozwiązania prawdopodobnie za wiele tutaj nie wniesie.

Pytanie „dlaczego ktoś coś robi (lub nie)” jest tutaj kluczowe, i być może, dzięki postawieniu tego pytania oraz odpowiedzeniu na nie, będzie można:

  • wyeliminować konkretne czynności, które są robione, bo zawsze były robione i nikt nie wpadł na to by z nich zrezygnować,
  • wprowadzić konkretne proste rozwiązania, które mogą bardzo usprawnić pracę,
  • zminimalizować ryzyka, na temat których nie zdajemy sobie teraz sprawy.

Podsumowując, jeżeli chcemy zwiększyć własną konkurencyjność w biznesie powinniśmy naprawdę zacząć wykorzystywać narzędzia, które są dostępne od lat. Ale nie możemy tego robić pro forma. Musimy dosłownie zakasać rękawy i zejść na możliwie najniższy poziom operacyjny, a nie używać wyłącznie rekomendowanych metod tylko dlatego, iż „tak wypada”. A w niektórych przypadkach dodatkowo powinniśmy odrzucić własną dumę i nie bać się skonfrontować niedoskonałości własnych rozwiązań z tymi dostępnymi na rynku. Oraz po prostu… zacząć się na „maksa” inspirować dokonaniami innych. Przecież  w końcu zamiast marnować czas na wymyślanie koła na nowo, lepiej skupić się na faktycznym udoskonalaniu tego, co jest już przecież od dawna znane.

About SF (15 Articles)
Wkrótce...

3 Comments on Sposób na zwiększenie konkurencyjności własnego biznesu

  1. Czyli morał z tego jest prosty i znany, wszystko trzeba robić z rozwagą i rozeznaniem :)

  2. apollon market mirror – apollon market register, apollon market register

Dodaj komentarz

Twój adres email nie pojawi się na stronie.


*